Artykuł

Retrowirus

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Retrowirus-90896
Jedna z celniejszych definicji retromanii mówi, że powstaje ona z miłości do rzeczy starych, polega na szukaniu minionych lat we współczesności. Budzi je do życia i zaprasza do uczestniczenia w teraźniejszości za pomocą przerabiania, odtwarzania, nawiązywania bądź tworzenia ich w zupełnie nowym, nieznanym dotąd odbiorcy kontekście. Kino – podobnie jak pozostałe dziedziny sztuki  – zaraził szybko rozprzestrzeniający się "retrowirus".

 
"Boogie Nights"

Zjawisko retromanii nie jest czymś nowym. Pod nieoficjalnym i nostalgicznym hasłem "powrotu do przeszłości" odbyła się tegoroczna gala oscarowa, gdzie najgłośniej mówiło się o produkcjach w mniejszym lub większym stopniu nawiązujących do mitu ojców-wynalazców sztuki filmowej lub złotych czasów niemego kina lat 20. Dochodziły do tego płomienne mowy i flashbacki puszczane z częstotliwością serii z karabinu maszynowego podczas każdej przerwy "na papierosa". Wszystko to złożyło się na klasyczną, arcynudną dekorację retro i stało się kolejnym objawem choroby sentymentalizmu, trawiącej X Muzę.  

Lusterko prawdę ci powie


Opowiadając o swoim ulubionym medium, twórcy filmowi najczęściej cofają się do czasów przełomu dźwiękowego, z rzadka rzucając okiem na kolejne dekady kinematograficznego rozkwitu (są oczywiście wyjątki: świetnie zrealizowany "Boogie Nights" w reżyserii Paula Thomasa Andersona nawiązuje do dekady lat 70. i rozwoju branży filmowego pornobiznesu, "Chinatown" Romana Polańskiego czy "Żądło" G.R. Hilla ze świetnie uzupełniającym się duetem Newman-Redford reanimują kino noir i film gangsterski, a "Drive" N. W. Refna to tęsknota za kinem samochodowym lat 70., gdy wyobraźnię rozbudzał policjant Bullitt z filmu Petera Yatesa albo gnający białym Dodge'em Challengerem Kowalski ze "Znikającego punktu" Sarafiana). Rzeczony przełom to wdzięczny temat – z jednej strony można mówić o "pięknie postępu", z drugiej – kreślić dramat artystów wychowanych w zupełnie innym systemie kinematograficznym. Nakreślony w ten sposób dualizm wciąż jest eksploatowany przez kino. W dobie studiów walczących o maksymalizację zysków, zalewających rynek marnymi jakościowo, ale łatwymi do przetrawienia produkcjami 3D, pomysły wskrzeszania na ekranie tamtej epoki odbierane są przez publikę jako przedsięwzięcia niekonwencjonalne.

 
"Artysta"

Przykładem, że retro ma się doskonale, stał się komercyjny sukces "Artysty" Michela Hazanaviciusa. Historia aktora o nieprzypadkowym nazwisku Valentin jest łudząco podobna do znanych z lat 50. hitów – "Deszczowej piosenki" Stanleya Donena uznawanego za musical wszech czasów oraz "Bulwaru Zachodzącego Słońca" niezapomnianego mistrza Billy'ego Wildera (nawet jeśli weźmiemy pod uwagę dramatyczny charakter fabuły Wildera). Modę na retro wyczuł nawet posępny król mocnego, brutalnego kina gangsterskiego Martin Scorsese. Realizując nakręconą dla swojej kilkuletniej córeczki, trójwymiarową, familijno-przygodową baśń "Hugo i jego wynalazek", stworzył romantyczną laurkę złożoną zarówno samemu medium filmowemu, jak i jego piewcy Georges'owi Meliesowi.

Zróbmy sobie remake!


O ile popadanie w nostalgię nie okazuje się dla kondycji kina XXI wieku niczym groźnym, to groźnych symptomów zakażenia retrowirusem doszukiwać się należy w  tradycji remake'ów, spin-offów i prequeli. Nie trzeba cofać się w czasie – słaby wynik w box office'ach remake'u "Pamięci absolutnej" Lena Wisemana z parą Farrell-Beckinsale udowadnia, że nie wszystko da się przeliczyć na obowiązującą taryfę. "Prometeusz" Ridleya Scotta, mający stanowić prequel hitu z 1979 roku "Obcy – 8. pasażer Nostromo", również zawiódł oczekiwania producentów, nie przynosząc zakładanych profitów. Rywalizację tajnych agentów na korzyść craigowskiego Jamesa Bonda przegrywa także Jason Bourne aka Aaron Cross w "Dziedzictwie Bourne'a" Tony'ego Gilroya, stanowiącego prequel do trylogii z Mattem Damonem.

 
"Pamięć absolutna" (1990) / "Pamięć absolutna" (2012)

Powyższe przykłady nie świadczą bynajmniej o szkodliwości poddawania przeróbkom obrazów znanych i lubianych, o czym najlepiej przekonują wznowione i odświeżone wersje przygód komiksowych superherosów, Spider-Mana ("Niesamowity Spider-Man", reż. Marc Webb) oraz utrzymanego w mrocznym i niepokojącym klimacie Batmana ("Mroczny Rycerz powstaje") Nolana, które doskonale poradziły sobie w box offisie. Mówią jednak coś o pasożytniczym żerowaniu na kultowych tytułach i "nostalgicznych" strategiach marketingowych.

I od tej reguły są oczywiście wyjątki: kino słynie z kultowych remake'ów czy sequeli, niejednokrotnie będących lepszymi wersjami oryginałów. Wystarczy wspomnieć "Terminatora 2" Jamesa Camerona, drugą część sagi o "Ojciec Chrzestny" F. F. Coppoli, gangsterski majstersztyk Briana De Palmy "Człowiek z blizną" czy chociażby filmy Martina Scorsese będące remake'ami głośnych hitów, czyli "Przylądek strachu" (1991) i oscarowa "Infiltracja" (2006) oparta na azjatyckim "Infernal Affairs" Wai-Keung Laua i Alana Maka.

Don Draper & Co.

Po obejrzeniu pierwszego odcinka serialu "Mad Men" od razu wiadomo, kto w nim rządzi. Don Draper – na samo brzmienie tego nazwiska wszyscy stają na baczność, poprawiają krzywo leżące krawaty i wygładzają wymięte marynarki. Z Draperem nie ma przelewek, o czym dość szybko przekonuje się młody-gniewny Peter Campbell. Uśmiech na twarzy Drapera pojawia się równie często, co  śnieg w lecie. Oto symbol człowieka sukcesu u progu amerykańskiej dekady lat 60., self-made-mana w jednej z prestiżowych nowojorskich agencji reklamowych z siedzibą przy Madison Avenue. Tam właśnie teleportuje widza wehikuł czasu, w lata raczkującej telewizji, która niebawem zademonstruje swoją siłę przy okazji prezydenckiej debaty Kennedy–Nixon 1960 roku, kubańskiego kryzysu rakietowego, morderstw braci Kennedych i Martina Luthera Kinga oraz anarchistyczno-wolnościowych postulatów rodzącej się u schyłku dekady antyrządowej grupy "flower power".


"Mad Men"

"Mad Men", nadawany od 2007 roku przez stację AMC, to dzisiaj najdoskonalszy przykład telewizyjnej symboliki stylu retro wśród seriali. I nie chodzi tu wyłącznie o odwołania do wydarzeń z historii, ale przede wszystkim o to, czym kokietuje się widza. Jak w soczewce twórcom serialu udało się tu skupić całą ikonografię dekady, m.in. odwzorowane z perfekcyjną dbałością o detale dekoracje wnętrz i kostiumy głównych bohaterów symbolizujące ówczesne trendy oraz etykietę, a także duszną atmosferę przepełnioną zapachem drogich perfum mieszających się z dymem papierosowym i wonią whisky. Wszystko to uczynili elementem kruszejącego patriarchalnego modelu rodziny. Scena z jednego z odcinków, kiedy Draper, zmęczony po całym dniu pracy, siada w fotelu i puszcza na gramofonie winyl z piosenkami Beatlesów, tylko po to, by po chwili stwierdzić, że to muzyka, której on nie rozumie, to najlepszy zwiastun nadchodzących zmian społecznych.


"Mad Men"

Retromania – zostawiająca swoje piętno na każdej dziedzinie sztuki – nie ominęła także przemysłu gier wideo. W 2011 roku na rynku ukazała się nawiązująca do konwencji filmów noir i literatury kryminalnej Chandlera gra detektywistyczna "L.A. Noire". Ciekawostką jest to, że wystąpili w niej aktorzy znani z "Mad Man" – m.in. serialowi Ken Cosgrove (Aaron Staton) i Harry Crane (Rich Sommer), użyczając twarzy i głosu głównym bohaterom. Postacią pierwszego planu jest Cole Phelps, o którym na początku rozgrywki wiadomo tyle, że w czasie służby wojskowej dorobił się statusu bohatera wojennego, po czym postanowił wstąpić do LAPD, by chronić prawa i porządku. W grze pojawiają się odnośniki intertekstualne zarówno do filmu, jak i literatury, bowiem część śledztw, w których uczestniczy gracz, ma związek z głośną w latach 40. sprawą pod kryptonimem "Czarna Dahlia". Znakiem czasów wydaje się w tym tytule możliwość włączenia monochromatycznego filtra i gry wyłącznie w czerni i bieli. Aplikacja retrowirusa jeszcze nigdy nie była tak prosta.  

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones