Recenzja filmu

Artysta (2011)
Michel Hazanavicius
Jean Dujardin
Bérénice Bejo

Wskrzesić zmarłego, by ratować żyjących?

Kino przeżywa kryzys, kończy się, umiera – takie opinie nie dają wielbicielom dziesiątej muzy spać spokojnie od kilku lat. Trudno się z nimi nie zgodzić, przeglądając kinowy repertuar, w którym
Kino przeżywa kryzys, kończy się, umiera – takie opinie nie dają wielbicielom dziesiątej muzy spać spokojnie od kilku lat. Trudno się z nimi nie zgodzić, przeglądając kinowy repertuar, w którym coraz rzadziej pojawiają się pozycje godne uwagi, a coraz częściej puste produkcje tworzone na modłę amerykańską (mam tu na myśli ckliwe komedie romantyczne, czy megaprodukcje, w których scenariusz wydaje się drugoplanowy w stosunku do efektów wizualnych). Sprawę pogorszył jeszcze "Avatar" Jamesa Camerona, pierwszy film w całości zaprezentowany w 3D. Nie mam zamiaru oceniać tutaj wymienionego przed chwilą obrazu, a jedynie zwrócić uwagę na fakt, że po jego spektakularnym zwycięstwie kasowym, podobne produkcje zaczęły rosnąć jak grzyby po deszczu, a ta trójwymiarowa inwazja ma zdecydowanie negatywny wpływ na ich jakość. Każdy kolejny film w 3D prezentuje coraz niższy poziom scenariuszowy. Jest tak, jakby nowa technologia stała się wyłącznie rodzajem wabika, swoistym zabezpieczeniem zwrotu kosztów produkcji. Producenci nie zdają sobie jednak sprawy z ostatnich przemian społecznych. Ludzie są już znudzeni kolejnymi widowiskowymi filmami, gdzie pierwsze skrzypce zamiast historii gra element wizualny. Szczególnie dało się to zauważyć w ostatnim czasie poprzez zainteresowanie filmem Michela Hazanaviciusa.

"Artysta" to film niezwykły, choć nie mam tutaj niestety na myśli mojej ogólnej jego oceny, lecz raczej niecodzienny charakter. Wiele lat minęło przecież od premiery ostatniego czarno-białego filmu niemego. Opowiada on historię aktora u szczytu sławy – George'a Valentina (w tej roli Jean Dujardin), który w wyniku buntu przeciwko obrazom dźwiękowym, stacza się z wyżyn kariery i zapomniany przez publiczność marnieje w oczach. Najpierw traci popularność, następnie pracę, pieniądze i nie wiadomo nawet kiedy – dom. Jakby tego było mało w międzyczasie opuszcza go żona (choć to nie jest aż tak wielką stratą, bo ich małżeństwa nie można było zaliczyć do udanych). Na nic zdają się pomysły ratowania kariery, jak próba samodzielnej realizacji filmu – okazuje się on kompletną porażką, na premierze pojawia się zaledwie garstka osób. Kiedy główny bohater nieomal ginie w wywołanym przez siebie pożarze, w jego życiu pojawia się Peppy Miller (Bérénice Bejo), której za czasów swojej świetności pomagał stawiać pierwsze kroki w show biznesie. Czy uda jej się ocalić karierę podstarzałego amanta? Tego czytelnik dowie się oglądając film.
 
Bardzo szanuję Michela Hazanaviciusa za chęć przypomnienia światu, że kiedyś widz nie potrzebował masy efektów specjalnych, by dobrze bawić się w kinie, ba, nie potrzebował nawet dźwięku! Nie mogę jednak dołączyć do wzdychającego i zachwycającego się "Artystą" tłumu. Owszem, jest to produkcja urzekająca i magiczna, a Jean Dujardin w roli George'a Valentina po prostu zwala z nóg. Zgodzę się też, że Michel Hazanavicius wykorzystał parę mile zaskakujących sztuczek, jak np. dźwięki odstawianych przedmiotów, na które aktor i widz reagują niepomiernym zdziwieniem. Nie sprawia to jednak, że dostaję amnezji i zapominam, że kino nieme już było. Reżyser "Artysty", tworząc swoje dzieło, miał pokaźny materiał, na którym mógł się wzorować – kino nie stosowało przecież dźwięku przez niemalże 30 lat od momentu swojego powstania. Hazanavicius wpisał swój pomysł w istniejącą już, idealnie określoną i opisaną w niezliczonej ilości książek i artykułów, konwencję. Nie umniejsza to wartości "Artysty" jako filmu rozrywkowego, wyklucza jednak tytułowanie go mianem arcydzieła i bez znaczenia jest w tym przypadku ilość zebranych przez niego nagród.

Mimo wszystko film Michela Hazanaviciusa to produkcja warta obejrzenia – być może nie zostanie nigdy wpisany na listę klasyków kinematografii i nikt nie napisze kilkusetstronicowej książki na jego temat, ale dzieło francuskiego reżysera ma w sobie czar, którego nie sposób mu odmówić. To nie tylko rodzaj hołdu złożonego przeszłości, ale także próba ratowania przyszłości. W końcu, kto wie, co stanie się z kinem, jeżeli twórcy nie przypomną sobie jego pierwotnego zadania – by wzruszać, zachwycać i oczarowywać?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kino nieme dla Hollywood umarło mniej więcej wraz z nadejściem wielkiego kryzysu i zniesieniem... czytaj więcej
Cóż napisać o filmie, który jest jedną z najczęściej komentowanych pozycji roku? Michel Hazanavicius... czytaj więcej
Na przestrzeni blisko jednego wieku kino przeszło długą drogę, ewoluując z niemych, ruchomych obrazków w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones