PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=870411}

Bielmo

The Pale Blue Eye
6,4 35 024
oceny
6,4 10 1 35024
5,4 22
oceny krytyków
Bielmo
powrót do forum filmu Bielmo

Po obejrzeniu zwiastuna dopadło mnie kilka błahych refleksji. Chciałabym, żeby podobnie wyglądały ekranizacje inspirowane twórczością Lovecrafta. Jestem świadoma, że mam typowo plebejski gust. Bez owijania w bawełnę - opowiadania Lovecrafta są po prostu okropne, w znaczeniu: naprawdę złe. To literatura doskonale wypełniająca definicję grafomanii. Mimo to uważam, iż tkwi w niej ogromny i jak dotąd wciąż niewykorzystany filmowy potencjał.

Lovecraft uciekał przed rzeczywistością w pisanie, jednak tworząc jej literacki wariant, notorycznie popadał w banał. Oś fabularna produkcji bitych od jednej sztancy, zawsze kręci się u niego na jałowym biegu, niczego w istocie nie napędzając, w bardzo ograniczonej przestrzeni osobistych obsesji autora. Nie potrafił wiarygodnie pokazywać ludzkich motywacji. Jego postacie są płaskie, szkicowane zdawkowo, niestarannie, aż do pełnej infantylizacji obrazu, niezamierzenie zmieniającego się we własną karykaturę. Dlatego to nużąca nawet na krótką metę parada nabzdyczonych paniczyków, bufonów, rozmemłanych samotników, wiecznie usiłujących sięgnąć spojrzeniem poza linię horyzontu, epatujących wszechogarniającym poczuciem rozczarowania, ni to przeżywanego serio, ni wydumanego z nadmiaru wolnego czasu. Lovecraft potrafił pisać wyłącznie o sobie, a że nie był obdarzony nadmiernie złożoną osobowością, czuł, iż właśnie o sobie pisać musi, przenosząc na papier wszelkie niespełnienia i lęki dużego dziecka.

Moi bohaterowie wymarzonych adaptacji są inni. To zdystansowani, pragmatyczni wojownicy, jak Augustus Landor, albo Henry Drax. Im lepiej osadzeni w realiach epoki, tym większą czuję do nich sympatię, tym bardziej mnie fascynują (zwłaszcza, gdy dać im piękne, inteligentne twarze Christiana Bale’a lub Colina Farrella). Zresztą, szczerze, kto chciałby oglądać na ekranie awatary Lovecrafta z fizjonomią skrzywdzonego siwka. Jego proza potrzebuje na ekranie twardych mężczyzn z krwi i kości. Zarówno Landor Bale’a, jak i Drax Farrella, nie stronią od melancholii, którą wymienieni potrafią wyczarować krótkim spojrzeniem ponad kamerą, lecz muszą też cuchnąć co najmniej kilkudniowym odwykiem od ciepłej wody i mydła, przetłuszczonymi włosami, stęchlizną przemoczonego płaszcza, odorem whisky, łajnem rozmazanym na podeszwie ubłoconych buciorów. Cóż zrobię, że podobają mi się tak ukazani bohaterowie?

Bezkresne otchłanie kosmicznego terroru (bezkres to dla stu procent czytelników/widzów abstrakt) wymagają ziemskiego tła i to malowanego z historycznym rozmachem, który nigdy nie interesował Lovecrafta. Jego przedsionek zaświatów to w zasadzie wyłącznie Nowa Anglia, całkiem, jakby biło tam czarne serce wszechświata (o dziwo, najlepsze dramaturgicznie efekty uzyskiwał, wypuszczając się w wyobraźni znacznie dalej niż Rhode Island i okolice). Te opowieści karmią się nie tyle „przedwieczną grozą”, co zaściankowym lękiem prowincjusza, paraliżowanego niemocą na samą myśl o wychyleniu nosa poza próg własnego obejścia, ogarnianego zresztą przez kobiety bezpiecznie niedostępne, np. goniącą za groszem żonę-mamę, wynoszoną na piedestał mamę właściwą, tudzież ciotki. Choć Lovecraft zaznał w życiu ubóstwa, to, prócz wzgardliwych uwag o biedocie i „zdegenerowanych mieszańcach”, nie wyciągnął z tego doświadczenia żadnych użytecznych literacko wniosków.

Kiedy przepity Drax, dłubiąc czarnymi pazurami między pieńkami nie pierwszej jakości zębów, wzdycha kpiąco nad losem zerżniętego do krwi chłopca okrętowego, to jest właśnie moment, w którym przegadane Lovecraftowskie majaki mają szansę zakorzenienia w ziemskiej rzeczywistości. Nim zatem twórcy przyszłościowych ekranizacji Lovecrafta odlecą w efekciarskie wizje innych wymiarów, warto, moim zdaniem, dać widzom szansę na znacznie więcej.

W praktyce mogłoby to przyjąć formę mitologii istotnie wpływającej na losy milionowych rzesz prostaczków. Nie chodziłoby jedynie o unicestwienie kilku chałup na przedmieściach Providence, śmierć grupki marynarzy czy migrenę rozsmakowanego w absyncie, znudzonego fircyka. Monstra spoza zasłony czasu i przestrzeni powinny manipulować rzeczywistością w każdej dostępnej scenarzystom skali. Świetnie, że twórcy „Bielma” biorą na warsztat brutalne realia dziewiętnastowiecznej wojskowej akademii. Podobnie udało się wyhodować fabule jaja i mocno za nie chwycić scenarzyście „Na wodach północy”.

A gdyby popchnąć ten koncept dalej? Co, jeśli np. Wiosna Ludów, wojna secesyjna, I wojna światowa lub epidemia hiszpanki, zyskałyby mitologiczne drugie dno w postaci orgiastycznych obrzędów, odprawianych w zaciszu arystokratycznych salonów? Tłumy zadłużonych hrabiów, uzależnionych od laudanum markizów, czy nowobogackich przemysłowców mogłyby przecież szukać dróg do dworskich kancelarii i ministerialnych gabinetów, by tam sączyć jad tajemnych kultów. O ile ciekawsze byłyby wciśnięte w klatki gorsetów, srające płatkami róż damy, gdyby mogły uwolnić drzemiące w nich spocone, tatuowane magicznymi symbolami dziwki, dające upust swym żądzom przed ołtarzami biurek skorumpowanych oficjeli. Jeżeli zaś w warstwie wizualnej postarać się tak, jak to zrobiono w przypadku przywołanych tytułów (dorzucam „Vidocqa” i „Lighthouse”), ukazując barwne (niechby nawet tylko czarno-białe) tło obrabianej epoki, to wtedy zyskujemy solidny fundament, na którym można bezpiecznie wznosić fantastyczne świątynie kosmicznych bóstw (choć w „Lighthouse” mamy do czynienia z kameralnym dramatem na dwoje skrzypiec, to przecież w wiecznych kłótniach odnajdujemy opisy twardej proletariackiej rzeczywistości, od której nie sposób uciec również na małej wyspie).

Poeta, nawet gdy go wołają Edgar, też może w mordę dać, a jego cios fabularnie bardziej nośny, niźli kolejne animowane pęki macek lub rozwlekłe liryki na cześć Azathotha. Żeby wprowadzić Lovecraftowskie uniwersum w ekranową rzeczywistość nowego stulecia, trzeba w nie tchnąć nowe życie, a według mnie nie da się tego osiągnąć wyłącznie technicznym czary-mary. Literacka spuścizna Lovecrafta cierpi z powodu braku ciekawych postaci, które powinny eksplorować koronkowo odrobione światy, parujące bebechami przyziemnych namiętności, których w życiu pisarza najzwyczajniej zabrakło.

Klatka pomniejszych bogów (propozycja zarysu kontynuacji)

Zasnuta mgłą portowa uliczka zostaje rozświetlona falą zjadliwie purpurowego blasku, a fragment ceglanego muru uchyla się bezgłośnie niczym ciężka kotara. Ze świetlistej łuny wypełza okryta szczelnie żółtym płaszczem zgarbiona postać i znika w mroku. Następnego dnia w uniwersyteckiej bibliotece dochodzi do nieoczekiwanego odkrycia. Po wielu latach bezowocnego przeszukiwania światowych księgozbiorów, w małym piwnicznym archiwum zostaje odnaleziony egzemplarz „Klatki pomniejszych bogów”. Artefakt szybko trafia do pracowni profesora Lauferbecka, który wbrew stanowisku władz uczelni zamierza zorganizować podróż do Morza Wydm, mitycznej krainy pośród saharyjskich pustkowi. Po niedawnych wydarzeniach w Sarajewie, Europę ogarnia mobilizacyjna gorączka. Nad Starym Kontynentem krąży widmo wojennej katastrofy. Zagrożony utratą katedry, Lauferbeck zwraca się o pomoc do lokalnego armatora, finansowo wspierającego w przeszłości kilka uczelnianych ekspedycji. Pomimo nawału pracy związanej z realizacją priorytetowych kontraktów dla firm zbrojeniowych, przedsiębiorca wykazuje nieco zagadkowe zainteresowanie projektem, jednocześnie stawia twarde warunki. Czas nagli, a pospieszne przygotowania do wyprawy przyciągają niechcianą uwagę zarówno uniwersyteckiego rywala Lauferbecka, rządowych agentów pilnujących bezpieczeństwa dostaw, jak i najzdolniejszego ze studentów profesora, który zdaje się wiedzieć o księdze więcej niż ktokolwiek po tej stronie rzeczywistości.


Gwiezdne_kartofle

'Co, jeśli np. Wiosna Ludów, wojna secesyjna, I wojna światowa lub epidemia hiszpanki, zyskałyby mitologiczne drugie dno w postaci orgiastycznych obrzędów, odprawianych w zaciszu arystokratycznych salonów?' - Jako stały czytelnik (może nawet fan) różnych r/conspiracy czy innych 4chanów kiwnąłem z uznaniem. No i przypomniał mi się nieistniejący już wątek o elitach/pedofilach z deepstate, poświęcających rytualnie dzieci kosmitom/innowymiarowym demonom w zamian za ogryzki ich technologii i powstrzymanie się od inwazji. Takie fora to kopalnia pomysłów dla potencjalnych scenarzystów.

ocenił(a) film na 6
Aristosek

Dziękuję. Przyznam, iż zakładając temat obawiałam się na „dzień dobry” szczeniackiej pyskówki z bezkrytycznymi fanami pisarza.

Jeśli chodzi o potencjalne adaptacje, to chyba warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Dotychczasowe były stosunkowo nieliczne i wszystkie to raczej produkcje groszowe. Wśród takiego asortymentu, budżet np. rzędu 70 mln („Bielmo”) to byłby ewenement. Zatem mamy tu do czynienia z sytuacją unikatową w kinematografii – praktycznie brak konkurencji. Mnie słabe efekty, „uwspółcześnianie” fabuły ze względów finansowych, czy wreszcie nieobecność gwiazd nie przeszkadzają, bo ciekawa (z mojej subiektywnej perspektywy miłośniczki międzywymiarowych awantur) historia, rozpisana na trzymający tempo scenariusz to sprawa kluczowa. Jak widać, kilkadziesiąt milionów to byłaby kwota wystarczająca, żeby przyciągnąć choć jedno znane nazwisko i wokół niego budować resztę obsady. Takie podejście mogłoby się okazać zbawienną „ścieżką środka”, wiodącą racjonalnym szlakiem pomiędzy nieporadnym fanfikiem z wygłupiającymi się przed kamerą amatorami, a plastikowymi megaprodukcjami z komputera, krojonymi wedle korporacyjnych kalkulacji.

A skoro już mi się poszczęściło i trafiłam na Filmweb na ciekawego rozmówcę, to dorzucę jeszcze jeden wątek. „Ścieżka środka” w moim odczuciu nie ograniczałaby się w przypadku adaptacji dzieł Lovecrafta jedynie do kwestii budżetowych. To materia bardziej subtelna, mianowicie balans pomiędzy niezamierzonym komizmem patetycznego nabzdyczenia (dość częstego zjawiska u HPL), a ryzykowną szarżą na pełnoskalową „zgrywę”, jak np. w przypadku ról Roberta Deweya Juniora, gdzie ten sam komediowy patent musi wystarczyć, by napędzać zarówno perypetie Iron Mana, jak i Sherlocka Holmesa. Wydaje mi się, iż właśnie „Vidocq” i „Lighthouse” wyznaczają w tym względzie bezpieczną granicę (chyba nieźle udało się to też w „Necronomicon” i „Dagon”, ale np. w „Zza światów” i „Reanimatorze” balans został zachwiany z dużą stratą dla całości).

Tak czy inaczej, jeszcze raz dziękuję za odzew. Nie byłam pewna, czy komukolwiek będzie się chciało tu zajrzeć i poświęcić chwilę mojemu wpisowi.

Gwiezdne_kartofle

Pięknie napisane o Lovecrafcie. To też moja od wielu, wielu lat życiowa słabość, uwielbiam jego klasyczne opowiadania, oparte na jego motywach gry video, im człowiek jest jednak starszy i sięgnął po latach powtórnie po choćby Koszmar w Dunwich, coraz więcej widzi, jak daleko mu do prawdziwych mistrzów pióra, jak sztampowo konstruuje swoje historie, jak niewiarygodni i jednowymiarowi są jego bohaterowie, ale cóż - lubię i koniec ;) Takie guilty pleasure.

ocenił(a) film na 6
Baphomet

Dziękuję, mam tak samo i też od dawna nie korzystam z różowych szkiełek fana. Jak pisał sam Lovecraft, rzeczywistość przerasta wszelką fantazję. Jeśli podobnie myślący twórcy wezmą na warsztat dorobek pisarza, to może doczekamy jeszcze wielu udanych ekranizacji.

ocenił(a) film na 8
Gwiezdne_kartofle

Lovecraft jest bardziej znany od jego poprzedników ale moim zdaniem żeby ten tekst miał sens trzeba było by opisać Chambera, Blackwooda, Le Fanu i całą resztę wesołej ferajny ,która stworzyła gatunek. Czytałaś może poezje Lovecrafta?

ocenił(a) film na 6
Pyramid_Head

Tak, uważam, że jest dużo gorsza niż jego proza, a to niełatwe.

ocenił(a) film na 7
Gwiezdne_kartofle

Zgrabnie napisane. To fajnie, że coś może być kiczowate i dobre zarazem. Autorzy ostatecznie zawsze wygrywają techniką, a nie treścią, bo nawet najbardziej lipną i durną treść można rozpisać tak, że palce lizać.

ocenił(a) film na 7
Gwiezdne_kartofle

Widzę, że jak do tej pory większość osób przyjęła tezy autorki z entuzjazmem, zatem z pokorą przyjmę na siebie rolę advocatus diaboli i pozwolę sobie włożyć kij w mrowisko. Mam jedynie nadzieję, że cała argumentacja nie zostanie skwitowana jako ,,szczeniacka pyskówka bezkrytycznego fana”, choć mam świadomość, że z Cthulhu w awatarze jestem idealnym chłopcem do bicia.

Pozwolę sobie odnosić się do poszczególnych fragmentów wypowiedzi:

###############

,, Bez owijania w bawełnę - opowiadania Lovecrafta są po prostu okropne, w znaczeniu: naprawdę złe. To literatura doskonale wypełniająca definicję grafomanii."

Przede wszystkim bardzo nie lubię tak jednoznacznych, kategorycznych stwierdzeń, tym bardziej jeśli – jak w tym wypadku - są one formułowane w oderwaniu od jakiegokolwiek kontekstu historycznoliterackiego. Myślę, że przytłaczającej większości utworów młodopolskich można by obecnie przypiąć łatkę grafomanii i przejść nad nimi do porządku dziennego, a jednak wywarły one niebagatelny wpływ na późniejszą literaturę. Na dodatek specyficzny język, którym były pisane mimo wszystko ma w sobie jakiś urok i świetnie oddaje artystycznego ducha epoki, co samo w sobie – moim zdaniem – nie pozwala na zaklasyfikowanie tej literatury jako jednoznacznie ,,złej” i ,,okropnej”.

Podobnie sprawa ma się z Lovecraftem. Oczywiście nie będę się spierał, że wykorzystywane przez niego patetyczne, złożone epitety to wzór dobrej literatury. Mimo to język ten, nieco zbyt podniosły i jak słusznie zauważasz momentami autoironiczny, ale jednocześnie jak na owe czasy (podkreślam) stosunkowo oryginalny, był narzędziem, które pozwoliło zbudować niesamowity klimat jego opowiadań i uczyniło je tak unikatowymi. Czy stosując spartański, ascetyczny styl udałoby się osiągnąć ten sam efekt? Wątpię. Czy można by napisać to lepiej? Pewnie tak, ale jednak wyszło oryginalnie, klimatycznie i jak sądzę tym samym cel autora został osiągnięty.

Druga kwestia - nie lubię posługiwać się argumentum ad populum, wszak takie kwiatki jak ,,50 Twarzy Greya” również zdobywają współcześnie znaczną popularność. Jednak literatura Lovecrafta nie tylko pozytywnie przeszła próbę czasu, przetrwała całe stulecie i do dziś ma rzesze fanów, ale również wywarła niebagatelny wpływ na późniejszą literaturę i kino grozy, inspirując zarówno słabszych, przeciętnych jak i wybitnych twórców (King, Carpenter, etc.). Najwidoczniej w świecie wykreowanym przez Lovecrafta tkwi jakaś siła przyciągania, magia, która pozwoliła wyróżnić się na tle setek, może i tysięcy innych opowiadań produkowanych w tym czasie taśmowo dla magazynów takich jak ,,Weird Fiction” i wywrzeć tak silny wpływ na wyobraźnię innych artystów. Choćby z tego względu określanie jej jako ,,złej” i ,,okropnej” trąci nieco – wybacz, że użyję tego określenia, ale nie znajduję lepszego – bufonadą.

################

,, Jego postacie są płaskie, szkicowane zdawkowo, niestarannie, aż do pełnej infantylizacji obrazu, niezamierzenie zmieniającego się we własną karykaturę. Dlatego to nużąca nawet na krótką metę parada nabzdyczonych paniczyków, bufonów, rozmemłanych samotników, wiecznie usiłujących sięgnąć spojrzeniem poza linię horyzontu, epatujących wszechogarniającym poczuciem rozczarowania, ni to przeżywanego serio, ni wydumanego z nadmiaru wolnego czasu. Lovecraft potrafił pisać wyłącznie o sobie, a że nie był obdarzony nadmiernie złożoną osobowością, czuł, iż właśnie o sobie pisać musi, przenosząc na papier wszelkie niespełnienia i lęki dużego dziecka."

Porównanie trochę przerysowane, ale kierując się zastosowanym przez Ciebie kluczem można by zdezawuować chociażby taki ,,Proces” Kafki, podnosząc wobec niego podobne zarzuty. Główny bohater to ,,rozmemłany samotnik”, jego postać jest słabo zarysowana, nie wiadomo o nim prawie nic, brak głębszego portretu psychologicznego, a co gorsza nietrudno dopatrzeć się w nim porte parole autora, którego życiorys – poza aspektem matrymonialnym być może – nie był raczej o wiele bogatszy niż ten Lovecrafta. Uprzedzając zarzuty, broń boże nie porównuję tutaj w żaden sposób Kafki do Lovecrafta, ale staram się wykazać, że wbrew temu co piszesz uwzględnienie pełnokrwistych, wyrazistych postaci i przedstawienie ich portretu psychologicznego (tutaj piję również do późniejszej części Twojego tekstu) nie jest ostatecznym celem literatury per se. Owszem, ten aspekt odgrywa kluczową rolę w powieściach psychologicznych, zapewne również obyczajowych, ale nie zmienia to faktu, że nie jest to warunek sine qua non uznania dowolnego dzieła za dobre lub wybitne bez względu na gatunek, okres powstania, tematykę, etc..

W większości opowiadań Lovecrafta ludzie są tylko tłem, a rolę przewodnią odgrywa świat przedstawiony jako taki (we wcześniejszej twórczości, związanej z ,,uniwersum snów”) lub mitologia Wielkich Przedwiecznych. Jego głównym celem było ukazanie nowego wymiaru grozy, związanej nie jak dotychczas z duchami pojękującymi w zamkowych lochach czy piwnicach wiejskich dworków, nie z baśniami o satyrach czy ,,małym ludzie” (Machen się kłania), lecz z zagrożeniem wymykającym się ludzkim wyobrażeniom, z niezmierzonymi eonami i przestrzeniami, których nie jesteśmy w stanie objąć umysłem. Przypominam, że mitologia ta powstała na początku XX wieku, kiedy astronomia (czy raczej kosmologia) taka, jaką znamy dzisiaj była jeszcze w powijakach. Przykładowo – opowiadanie ,,Zew Cthulhu” zostało opublikowane w 1926 roku, podczas gdy ludzkość dowiedziała się, że Droga Mleczna nie jest jedyną galaktyką we wszechświecie zaledwie 2 lata wcześniej, za sprawą odkryć Edwina Hubble’a, ogłoszonych światu w 1924 roku (i nie sądzę, żeby ówcześnie była to wiedza powszechna). Fakt, że wszechświat stale się rozszerza został stwierdzony dopiero w 3 lata po publikacji ,,Zewu…”, w 1929 roku. Dopiero znajomość tych dat pozwala nam uświadomić sobie, z jak bardzo nowatorskimi koncepcjami mamy do czynienia. Biorąc zatem pod uwagę uwarunkowania historyczne Lovecraft zredefiniował pojęcie grozy i pchnął cały gatunek (nie czarujmy się, często wtórny i pozbawiony pomysłów na jakiekolwiek innowacje od czasów ,,Narzeczonej z Koryntu” Goethego, poza twórczością kilku postaci pokroju Poego, Blackwooda, Machena, Meyrinka i paru innych) na nowe tory.

Co więcej, groza jest specyficznym gatunkiem literackim i jej historia dowodzi, że nadmierne psychologizowanie nie zawsze wychodzi jej na dobre. Ot, weźmy na tapetę wspomnianego już Algernona Blackwooda. O ile opowiadania ,,Wierzby” czy ,,Wendigo” są naprawdę świetne, o tyle tom ,,Niewiarygodne przypadki” (wydany niedawno przez C&T) jest moim zdaniem dużo słabszy, właśnie przez próbę zgłębienia meandrów psychologii przedstawionych postaci. Wyszło nudno, mdło i bez polotu (może poza jednym chlubnym wyjątkiem). Być może Blackwood nie miał zwyczajnie talentu do dogłębnego przedstawiania portretów ludzkich i stąd ten blamaż. Być może Lovecraft również nie miał tego talentu i postanowił nie brnąć w ten obszar, dzięki czemu uratował swoje opowiadania.

#################
,, Tłumy zadłużonych hrabiów, uzależnionych od laudanum markizów, czy nowobogackich przemysłowców mogłyby przecież szukać dróg do dworskich kancelarii i ministerialnych gabinetów, by tam sączyć jad tajemnych kultów. O ile ciekawsze byłyby wciśnięte w klatki gorsetów, srające płatkami róż damy, gdyby mogły uwolnić drzemiące w nich spocone, tatuowane magicznymi symbolami dziwki, dające upust swym żądzom przed ołtarzami biurek skorumpowanych oficjeli.”

Ten fragment to doskonały przykład na to, że ,,de gustibus non est disputandum” i kropka. O ile Ty uznałabyś wplecenie podobnych motywów do potencjalnej ekranizacji dzieł Lovecrafta za atut, o tyle ja potraktowałbym podobny zabieg jako niepotrzebne psucie dobrych pomysłów współczesną sztampą. Szczerze mówiąc gdybyśmy chatbotowi sterowanemu sztuczną inteligencją zadali pytanie ,,Jak wyglądałby scenariusz filmu opartego na opowiadanich Lovecrafta, gdyby reżyserował go Patryk Vega”, to powyższy opis prawdopodobnie nie byłby daleki od wygenerowanej odpowiedzi. Wybacz, ale to wszystko już było - kiedy widz ma ochotę na takie klimaty, to może włączyć sobie ,,Oczy szeroko zamknięte”. W przyzwoitej ekranizacji Lovecrafta chciałbym zobaczyć – uwaga – Lovecrafta właśnie, nie jego uwspółcześnioną karykaturę. Duże nadzieje pokładałem w projekcie Del Toro, czyli ,,W górach szaleństwa”, który niestety zakończył się fiaskiem ze względu na spór dotyczący kategorii wiekowej filmu (między innymi). Wbrew pozorom istnieją dobre filmy, które co prawda nie są stricte adaptacją opowiadań HPL, ale sporo z niego czerpią, ot chociażby ,,Coś” Carpentera czy ,,Event Horizon” Andersona. ,,W paszczy szaleństwa” Carpentera też zostało luźno oparte na dziełach mistrza z Providence i wyszło nieźle, ale tutaj momentami drażni mnie już nadmiar estetyki typowej dla kina klasy B lat 80-tych (choć sam film powstał w 1994). Na plus niezła fabuła.

,,Lighthouse”? Film dobry (nawet bardzo), szczególnie w warstwie wizualnej, ale jak dla mnie miał większy potencjał – mam wrażenie, że sporo stracił na próbach reżysera aby uczynić go na siłę ,,artystycznym”. Trochę drażniła mnie nadmierna teatralność i ekspresja, które odebrały mu znamion wiarygodności.

Idelną ekranizacją dzieł Lovecrafta byłoby dla mnie coś w stylu pierwszego sezonu serialu ,,True Detective”. Mroczny, brudny, skrajnie pesymistyczny klimat, ta specyficzna atmosfera bagien Luizjany (oczywiście jako fan Lovecrafta wolałbym kopulaste wzgórza Nowej Anglii, ale tutaj jestem gotów pójść na kompromis ; )). Jednocześnie brak nadmiernego efekciarstwa, raczej pobudzające wyobraźnię widza sugestie tego co dzieje się ,,za zasłoną” niż dosłowne sceny orgii odbywających się w gabinetach polityków czy salonach biznesmanów, o których wspominasz.

##############

Pozostało jeszcze kilka wątków do których chciałbym się odnieść, ale na ten moment ogranicza mnie brak czasu, więc może później. Tak czy inaczej, podsumowując: oczywiście zgadzam się ze stwierdzeniem, że literatura Lovecrafta nie jest wybitna w takim znaczeniu, że nie mamy tu do czynienia z postacią na miarę Dostojewskiego, Manna, Conrada czy też Kafki. Oczywiście zgadzam się, że jej język jest już archaiczny, często trąci grafomanią, aczkolwiek tutaj ponownie podkreślam, że autor urodził się ponad 100 lat temu, kiedy standardy były nieco inne. Protestuję jednak przeciwko określaniu jego dzieł jako jednoznacznie ,,złych” i ,,okropnych”.

Mimo pewnych mankamentów Lovecraft wywarł niezaprzeczalny, kolosalny wręcz wpływ na szeroko pojęty gatunek jakim jest groza (literacka i filmowa). Dodatkowo jego opowiadania mają ten niepowtarzalny, ,,lovecraftowski” klimat, który czyni je tak wyjątkowymi.

Osobiście nadal czekam na pierwszą wysokobudżetową ekranizację jego dzieł, relatywnie wierną, bez wplatania na siłę współczesnych naleciałości i motywów (co nie oznacza oczywiście, że akcja nie może się rozgrywać w czasach współczesnych– chodzi o pewien rdzeń, ,,modus operandi” autora, jeśli mogę to tak nazwać). Obawiam się, że Lovecraft w Twoim wydaniu byłby zwyczajnie wykastrowany z tego pierwiastka, który czyni jego twórczość wyjątkową na tle obecnej, w dużej mierze wtórnej i nudnej literatury grozy i stałby się kolejnym taśmowym, sensacyjnym filmem tworzonym pod publikę, ku uciesze i zadowoleniu gawiedzi. Ale to tylko moja opinia ; )

ocenił(a) film na 7
Cthulhu

Pozwolę sobie dodać jeszcze kilka słów w osobnym poście, jako że wcześniej zabrakło mi czasu i być może nie wszystkie moje myśli zostały wyrażone tak jasno i precyzyjnie jak bym sobie życzył.

Posłużę się porównaniem – spośród grona twórców zajmujących się literaturą grozy (szeroko pojętą oczywiście) i piszących w mniej więcej tym samym okresie co Lovecraft bardzo cenię Gustava Meyrinka. W warstwie czysto literackiej wypada on zdecydowanie lepiej niż Lovecraft, zarówno pod kątem języka jak i zróżnicowania portretów postaci występujących w jego utworach. Mimo to jego literatura nie przetrwała tak dobrze próby czasu i dziś jest znany chyba głównie z filmowej adaptacji ,,Golema” Paula Wegenera z 1920 roku, będącej klasykiem niemieckiego ekspresjonizmu, który to film nota bene niesamowicie uprościł i spłycił wydźwięk oryginału. Dlaczego Meyrink nie zyskał takiej popularności? Wydaje mi się, że ,,Golem” czy ,,Zielona Twarz” są z jednej strony zbyt hermetyczne by trafić do szerokiego grona odbiorców, a z drugiej należą do gatunku grozy (twierdzenie dyskusyjne, ale roboczo przyjmijmy taką tezę), który nie cieszy się raczej wielkim szacunkiem i zainteresowaniem literaturoznawców i ,,mainstreamu” literackiego, w związku z czym nie znalazło się dla nich miejsce w kanonie klasyki literackiej. Przeładowane symboliką, nawiązaniami do wiedzy ezoterycznej są relatywnie trudne w odbiorze i pomimo że naprawdę uważam je za doskonałe utwory, to raczej nie wniosły one wiele nowego, będąc swoistą reinterpretacją klasycznych legend (opowieści o golemie w ,,Golemie” i żydzie wiecznym tułaczu w ,,Zielonej Twarzy”).

Lovecraft natomiast, posługując się kategoriami C.G. Junga, ukonstytuował zupełnie nowy archetyp literacki, będący niewyczerpanym źródłem inspiracji dla późniejszych twórców. Ludzie od zawsze bali się nieznanego, a w czasach kiedy mapa naszej planety posiadała już bardzo niewiele białych plam, a wiara w zaświaty była coraz mniej popularna i opisy piekielnych mocy budziły raczej uśmiech politowania niż przerażenie, to właśnie w otchłaniach kosmosu należało szukać nowego ,,Nieznanego”, co Lovecraft jako pierwszy zrozumiał i ukazał w swoich opowiadaniach i powieściach. Można zaklinać rzeczywistość, ale język i sposób przedstawienia bohaterów nie są jedynymi kategoriami za pomocą których można i należy wartościować literaturę. Znam masę utworów napisanych dobrym językiem, ale zupełnie pozbawionych treści i odwrotnie – napisanych przeciętnie za to niezwykle wciągających ze względu na fabułę, koncept, etc. Siłą Lovecrafta jest właśnie ów archetyp, który udało mu się stworzyć (lub odtworzyć) i który znalazł sobie trwałe miejsce w historii literatury i sztuki (również kinowej).

Natomiast to, co Ty proponujesz, szanowna autorko, to moim zdaniem projekcja owego lovecraftowskiego archetypu na inny, zgoła współczesny: detektywa – twardziela, śmierdzącego whiskey, potem i błotem; wypisz wymaluj obiekt westchnień nastoletnich pensjonarek. Wybacz, ale nie kupuję tego i obawiam się, że efektem byłaby karykatura tej starej, dobrej twórczości Lovecrafta.

ocenił(a) film na 6
Cthulhu

Zgadzam się, że Twój wpis to rodzaj kija, ale raczej na dyskutantów. „Uprzedzając zarzuty, broń boże nie porównuję tutaj w żaden sposób Kafki do Lovecrafta, ale staram się wykazać, że wbrew temu co piszesz uwzględnienie pełnokrwistych, wyrazistych postaci i przedstawienie ich portretu psychologicznego (tutaj piję również do późniejszej części Twojego tekstu) nie jest ostatecznym celem literatury per se”. Owszem nie jest i ja tego nie napisałam. To Twoje stwierdzenie, które usilnie obalasz, jako główną tezę mojej wypowiedzi.

Próbę czasu przeszły np. utwory Szekspira, ale twórczość Lovecrafta zawsze była identyfikowana jako mierna, dlatego wypełniała przede wszystkim strony groszowych magazynów. To, że do dziś ma swoich fanów, nie jest żadnym wykładnikiem literackiego geniuszu, ani nawet kunsztu. Jane Austen tworzyła znacznie wcześniej, o wiele ciekawsze postacie niż Lovecraft, za życia odniosła też zdecydowanie większy sukces jako pisarka, jej utwory są nadal wydawane i ekranizowane, dorobek ma również niemałe grono fanów na całym świecie. Czy to argumenty za ponadczasowym, uniwersalnym wymiarem jej twórczości? A może po prostu skupiała się na tym, czego nie potrafił Lovecraft, czyli na inny ludziach i ich wzajemnych relacjach, a nie na sobie?

Zmieniają się obyczaje, język, kontekst historyczny, ale uczuciowe interakcje jako główny motor napędowy ludzkiego żywota pozostały takie same, dlatego czytelnicy łatwo się w tej literaturze (np. Austen) odnajdują również współcześnie. To jedyny ponadczasowy wymiar twórczości, nie tylko literackiej.

Lovecraft nie umiał budować zdrowych relacji, więc prowadził smutne życie odludka, a kontakt ze światem zewnętrznym utrzymywał głównie za pośrednictwem kompulsywnego przelewania na papier swej samotności, której nie był w stanie skutecznie przełamać. Czynił to nie tylko w opowiadaniach i lirykach, lecz również zwałach wypełnionej pustosłowiem korespondencji.

Ludzie jako tło – coś w tym jest. Faktycznie. Dlatego z mojej perspektywy to tak bardzo kiepska literatura, podobnie jak egocentryczne majaki przedstawicieli np. Romantyzmu czy Młodej Polski, upozowane na walkę wzniosłych idei.

„Tak czy inaczej, podsumowując: oczywiście zgadzam się ze stwierdzeniem, że literatura Lovecrafta nie jest wybitna w takim znaczeniu, że nie mamy tu do czynienia z postacią na miarę Dostojewskiego, Manna, Conrada czy też Kafki. Oczywiście zgadzam się, że jej język jest już archaiczny, często trąci grafomanią, aczkolwiek tutaj ponownie podkreślam, że autor urodził się ponad 100 lat temu, kiedy standardy były nieco inne. Protestuję jednak przeciwko określaniu jego dzieł jako jednoznacznie <<złych>> i <<okropnych>>”.

Wolno Ci protestować do woli, również porównując mnie do chatbota, a nawet „zgadzać” się ze mną w taki sposób, żeby nikt się nie dopatrzył zgody. Natomiast podobne do zaprezentowanego ustawianie rozmówcy w roli chłopca do bicia, poprzez przypisywanie mu zmyślonych argumentów i odbijanie nimi z samym sobą, nie jest postawą zachęcającą do dyskusji. Jesteś zainteresowany rolą adwokata, to na pewno, tyle, że forum to nie sala sądowa, a ja nikogo poza sobą nie oskarżam o zły gust.
Kończąc swój wywód zagroziłeś możliwością kontynuacji. Zaskocz mnie, a może również samego siebie i nie udawaj, że wymachujesz kijem w poszukiwaniu mrowiska.

PS No i nie zdążyłam, a Ty przegrałeś walkę z pokusą. Wybaczam, po prostu nie rób tego więcej.

ocenił(a) film na 7
Gwiezdne_kartofle

Przyznam, że naiwnie liczyłem na poważną dyskusję, bo temat ciekawy, ale widzę że trafiłem na osobę, dla której ,,ciekawy rozmówca" to wyłącznie ten rozmówca, który zgadza się z Tobą w całej rozciągłości i radośnie przytakuje. Mój błąd, mogłem domyślić się tego po tonie pierwszego posta, nadętego jak ryba fugu na wzdęciach. Starałem się podjąć dyskusję, a Ty w odpowiedzi wyskakujesz (niemal) wyłącznie z wycieczkami osobistymi - dobrze, że od razu się ujawniłaś, przynajmniej nie muszę tracić więcej czasu.

,,Owszem nie jest i ja tego nie napisałam. To Twoje stwierdzenie, które usilnie obalasz, jako główną tezę mojej wypowiedzi."

Zaklasyfikowałaś całą twórczość Lovecrafta jako grafomanię i jedyne argumenty, którymi się podparłaś to słaba zdolność doboru i opisu bohaterów, więc jest to stwierdzenie jak najbardziej zgodne z treścią Twojego posta.

,,twórczość Lovecrafta zawsze była identyfikowana jako mierna, dlatego wypełniała przede wszystkim strony groszowych magazynów."

Twórczość Van Gogha za życia też była odrzucana i nie sprzedawała się najlepiej - żaden to argument za lub przeciw wartości artystycznej danego dzieła.

,,To, że do dziś ma swoich fanów, nie jest żadnym wykładnikiem literackiego geniuszu, ani nawet kunsztu."

Ale to, że setki innych artystów / pisarzy / reżyserów uznało jego twórczość za godną inspiracji, naśladownictwa, etc. pozwala przypuszczać, że jednak jego dzieła mają znaczącą wartość, jeśli nawet nie literacką, to co najmniej w warstwie świata przedstawionego.

,,Lovecraft nie umiał budować zdrowych relacji, więc prowadził smutne życie odludka, a kontakt ze światem zewnętrznym utrzymywał głównie za pośrednictwem kompulsywnego przelewania na papier swej samotności"

Wyznacznikiem wartości dzieł literackich nie jest ich popularność, wpływ jaki wywarły na przyszłe pokolenia pisarzy, tylko życiorys autora - przyznam, że dawno nikt mnie tak nie rozbawił. Na początek polecam zapoznać się ze ,,Śmiercią Autora" Barthesa, może coś niecoś zrozumiesz i na przyszłość nie będziesz podnosić tak gwałcących logikę argumentów.

,,podobnie jak egocentryczne majaki przedstawicieli np. Romantyzmu czy Młodej Polski, upozowane na walkę wzniosłych idei."

Jeśli cała obszerna literatura Romantyzmu to dla Ciebie tylko ,,egocentryczne majaki" i ,,walka wzniosłych idei" to dalsza dyskusja nie ma sensu. PS. Romantyzm jako formacja myślowa występował poza również poza Polską, tam chodziło o coś innego niż walka narodowowyzwoleńcza (bo zakładam, że to miałaś na myśli pisząc o ,,wzniosłych ideach"). Poza tym Romantyzm to nie tylko literatura, ale również sztuka, filozofia (np. Schlegel) oczywiście o różnej wartości artystycznej, ale podsumowywanie całej tej epoki jako ,,egocentryczne majaki" jest zwyczajnie prostackie.

Jeśli tak źle znosisz krytykę, to polecam założyć prywatnego bloga, tam nieprzychylne opinie możesz łatwo kasować.

ocenił(a) film na 7
Cthulhu

Ps. ,,uczuciowe interakcje jako główny motor napędowy ludzkiego żywota pozostały takie same, dlatego czytelnicy łatwo się w tej literaturze (np. Austen) odnajdują również współcześnie. To jedyny ponadczasowy wymiar twórczości, nie tylko literackiej"

Kolejny przykład kategorycznego sądu na zasadzie ,,ja tak uważam, więc jest to prawda". Nie, uczuciowe interakcje to nie jest jedyny i ponadczasowy wymiar twórczości literackiej, to kwestia gustu. Gdyby Twoje stwierdzenie było prawdziwe to setki tysięcy czytelników nie wolałyby zagłębić się w niesamowity świat Lovecrafta / Machena / Blackwooda zamiar sięgnąć po Jane Austen. Ponownie zalecam zacząć używać fraz ,,MOIM ZDANIEM" zamiast formułować ogólne sądy. Jak mawiał moi wykładowca z rachunku prawdopodobieństwa ,,problem z ogólnym kwantyfikatorem jest taki, że do jego obalenia wystarczy jeden kontrprzykład". Polecam to zdanie ku rozwadze, ma głębszy wymiar, nie tylko ściśle matematyczny ;)

ocenił(a) film na 6
Gwiezdne_kartofle

Chyba po obejrzeniu zmieniłaś zdanie? Zwiastun to raczej najlepszy element tego filmu.

ocenił(a) film na 6
piotrekkozik

Sześć to „nieźle”, więc niczego nie musiałam zmieniać. Dotychczasowe ekranizacje twórczości Lovecrafta były moim zdaniem dużo gorsze niż „Bielmo”. Po części zapewne wynika to z sygnalizowanej wyżej słabości materiału źródłowego, ale to na pewno tylko jedna z przyczyn. Uważam, że opowiadania Lovecrafta nie nadają się do ekranizacji w proporcji 1:1. Wymagają gruntownej modernizacji, żeby ich przenoszenie na ekran miało jakieś szanse dotarcia do szerszej publiki, poza stosunkowo wąski krąg wielbicieli. To po prostu źle napisane ramotki, pozbawione tego, co stanowi esencję filmowej kreacji, czyli wiarygodnych psychologicznie postaci, osadzonych w realiach epoki. Tylko taki materiał pozwoli tchnąć życie w mumię mitologii Lovecrafta, dając jednocześnie aktorom szansę na warsztatowe rozwinięcie skrzydeł, a widzom coś więcej niż generowane komputerowo maszkarony.

Jeśli chodzi o „Bielmo”, to pokazani bohaterowie byli z ducha postaciami lovecraftowskimi. Efekt może się podobać lub nie, ale przynudzali zgrabnie.

ocenił(a) film na 8
Gwiezdne_kartofle

Komentarz by wrócić

Gwiezdne_kartofle

Bardzo ciekawy wątek, komentarz aby dokończyć czytanie :)

ocenił(a) film na 6
Gwiezdne_kartofle

Lovecrafta czyta się ciężko. Myślę, że pisarzem zbyt dobrym nie był. Nie popadł jednak w zapomnienie ze względu na renesans opowieści grozy. Bardziej zapomniany stał się jego przyjaciel Robert Howard, twórca Conana, który miał bez porównania lżejsze pióro. Przytrafiło mu się nawet napisać kilka opowiadań osadzonych w świecie stworzonym przez Lovecrafta, ale bardziej go nęciły dawniejsze czasy i kultury.

ocenił(a) film na 6
per333

Czekałam, kiedy wypłynie to nazwisko. Znów niemożność utrzymania się z własnej twórczości i psychiczna zależność od osób najbliższych (dla przywołanego wyżej van Gogha był to brat). Nie jestem pewna, czy bardziej chodziło o fascynację odległymi światami, w których wszystko jest możliwe, czy raczej możliwość publicznej prezentacji bohaterów, będących odzwierciedleniem fantazji o samym sobie. Zresztą te ewentualności się nie wykluczają. Kolejne samotne, dość krótkie i smutne życie, dla którego twórczość stanowiła zarówno odskocznię, jak i krzywe zwierciadło.

ocenił(a) film na 8
Gwiezdne_kartofle

..."careful what you wish for". myślę że prędzej czy później wzrok "Hollywoodu" padnie i na H.P.L. bo w końcu ile można w kółko kręcić rebootów i remakeów. dawniej jako młody fan S. Kinga z nadzieją wyczekiwałem kolejnych ekranizacji/adaptacji filmowych i z reguły kończyło się to sporym zawodem. to samo tyczy się filmów inspirowanych twórczością Poe. nawet wliczając te spod skrzydła R. Cormana... choć mają "swój klimat" to jednak jakoś nijak się mają do literackich pierwowzorów.

ocenił(a) film na 6
kgibas666

Nie liczę na Hollywood, podobnie jak na Amerykę w ogóle. Może kiedyś wezmą się za to wytwórnie z Azji albo powstaną jakieś europejskie koprodukcje. Po co w to mieszać Hollywood? Niech sobie kręcą w kółko to samo i oglądają w pętli, ustanawiając kolejne boxoffice’owe rekordy. Związki amerykańskiego przemysłu rozrywkowego ze sztuką filmową zdają rozluźniać z każdym rokiem, z korzyścią dla obu.

Gwiezdne_kartofle

Cały ten wątek jest paradny!

Jeśli otwarcie gardzisz czyjąś twórczością i uznajesz ją za haniebną grafomanię, najrozsądniej byłoby ją raz na zawsze pogrzebać i do niej nie wracać. W zasadzie po co zadajesz sobie trudu na obmyślanie prób "naprawiania" na siłę? Czemu ma służyć ta jej rehabilitacja na wybranych przez Ciebie warunkach?

Kiedy tak sobie czytam te wnioski racjonalizatorskie, dochodzę do wniosku, że z Lovecrafta usiłujesz uczynić markę do sprzedaży bliżej nieokreślonego wiktoriańskiego grindhouse'u. Nurtu, który miałby kanalizować najciemniejsze strony życia belle époque w myśl konwencji zakładającej, iż ciężkie czasy i opresyjne normy kulturowe muszą koniecznie skutkować sprowadzaniem zguby na ludzkość.

Tyle tylko, że robisz to wbrew duchowi samego Lovecrafta, który postanowił przecież poszczuć ludzi sobie współczesnych tymi wszystkimi Przedwiecznymi oraz innymi naftalinowymi strachami właśnie w ramach odwetu za to, że oddalili się od obyczajowości do jakiej był wychowywany i którą uznał za własną, dezaktualizując mu ją. Niedostosowanie społeczne i odklejenie, wynikłe po części z odjazdu świata w stronę nowych norm okazało się być jego największym atutem, bez którego pewnie niczego by nie stworzył. A tak, dzięki temu resentymentowi mógł odgrywać rolę ostatniego sprawiedliwego wiktorianina, któremu przyszło zgasić światło po starym świecie, ale nie bez uwikłania się w odwetową partyzantkę. Pozostawił bowiem po sobie pasywno-agresywny podarek w postaci literatury mającej nam zaszczepiać lęki za odrzucenie jego duchowej ojczyzny.

Bezpośrednie porównania z Jane Austen są o tyle niesprawiedliwe, że jej akurat dane było żyć w zenicie epoki jakiej utraty nie mógł przeboleć Lovecraft. Nie musiała oglądać jej schyłku, nie doświadczyła na własnej skórze jej zmierzchania, bo zmarła na dobre sto lat przed nim, w dodatku w czasie największego rozkwitu. Angielka mogła opisywać zastaną obyczajowość, podglądać ludzi poddających się konwenansom a przy tym traktować jako niewzruszony pewnik spajający jej relację ze światem. Tym bardziej, że odebrała wychowanie, które przygotowało ją do życia właśnie w takim świecie, do jakiego była przysposabiana. Lovecraft tego komfortu nie miał, bo zwyczajnie z racji urodzenia się na swoje "złote czasy" nie załapał i został sierotą po formacji kulturowej, która się zdezaktualizowała i przepadła. Nie wgłębiał się w psychologię i nie był zainteresowany czynieniem żadnych obserwacji ludzi sobie współczesnych, ponieważ z góry uznawał ich za owoce zatrutego drzewa. Ich należało jako bezkształtną masę poszczuć mackami Cthulhu a nie zrozumieć czy opisywać w detalach. Ludzkość po odrzuceniu belle epoque to nawóz skazany na zatracenie a jeśli w lovecraftowskim przedstawieniu świata jest coś godnego współczucia i żalu po utracie cywilizacji, to będą to właśnie cichaczem przemycane poczciwe elementy dawnej epoki, które i tak będą niereprezentatywnymi dla wymazującego je modernizmu. Więc trudno, niech Przedwieczni wezmą całość z dobytkiem inwentarza!

Możemy spekulować, czy gdyby formacyjne lata Austen przypadły na początek XX wieku i Wielką Wojnę, która ostatecznie pogrzebała mentalnościowo stary świat, przyjęłaby łatwo te zmiany i się do nich dostosowała czy śledziła, czy nie. Warsztat wyrabia się w zgodzie z zainteresowaniami i tym, czy coś nas intryguje. Jeśli świat i obyczajowość staje się źródłem rozczarowania, raczej niechętnie pisze się wtedy powieści obyczajowe. Pewne pisarskie drogi się zamykają. Nie wiemy, co pisałaby Austen, gdyby sama została sierotą po poprzedniej epoce jak Lovecraft. Nie dowiemy się również, co (i w jaki sposób) pisałby Lovecraft, gdyby żył na miejscu Austen.

"Jego postacie są płaskie, szkicowane zdawkowo, niestarannie, aż do pełnej infantylizacji obrazu, niezamierzenie zmieniającego się we własną karykaturę. Dlatego to nużąca nawet na krótką metę parada nabzdyczonych paniczyków, bufonów, rozmemłanych samotników, wiecznie usiłujących sięgnąć spojrzeniem poza linię horyzontu, epatujących wszechogarniającym poczuciem rozczarowania, ni to przeżywanego serio, ni wydumanego z nadmiaru wolnego czasu."


Jego postacie są właśnie fascynujące jako fenomen literatury amerykańskiej, ponieważ tak naprawdę stanowią kolejną iterację "ludzi zbędnych" - odrealnionych nihilistów znanych z literatury rosyjskiej, osiągniętą w dodatku zupełnie niezależnie. Bohater lovecraftowski potwierdza tezę kulturowego sieroctwa jako genezy dla całej twórczości.

https://forum.gazeta.pl/forum/w,151,70124553,70124553,_Zbedni_ludzie_z_prozy_ros yjskiej_XIX_wieku.html
https://depotuw.ceon.pl/bitstream/handle/item/321/Ros.%20nihilizm.pdf?sequence=2

Czy Lovecraft uznawał siebie za jednego z nich? Zapewne tak. A własny nihilizm wynikły z oddalenia od źródła cywilizacyjnej wartości wyniósł wręcz na poziom pisania o kosmicznych kataklizmach. Czy literacko można "ludzi zbędnych" opisać lepiej? Oczywiście. Pytanie tylko, czy akurat w tego rodzaju horrorze ma to sens?

Zaryzykuję twierdzenie, że najbardziej lovecraftowskim dziełem kinematografii nie są wcale żadne spośród nieudanych ekranizacji jego twórczości a "Blair Witch Project".

Dlaczego?

Bo należy - jak zresztą znaczna część prac Samotnika z Providence - do podgatunku found footage. U niego też w zasadzie nie bohaterowie i ich osobowości niosą i rozkręcają fabułę a tak naprawdę mają służyć odkrywaniu i układaniu strasznych faktograficznych puzzli z kolejnych źródeł, po to by w finale zająć miejsce w pierwszym rzędzie podczas apokalipsy. A to ze zbieranych doniesień prasowych, a to znalezionych dzienników, a to jakichś figurek o jakie toczą spory archeolodzy po muzeach. W przypadku found footage nie potrzebujesz tak naprawdę głebiej zarysowanych osobowości. Ja po tych wszystkich latach od premiery, nie pamiętam z BWP już żadnych postaci czy ich motywacji, bo to byli sami niczym nie wyrózniający się przeciętniacy. Ale dziecięce wspomnienie zoologicznego niepokoju związanego ze szlajaniem się z nimi po tym lesie mimo wszystko pozostało.

Technika found footage chyba zawsze była zbywana jako gimmick, paradokumentalna, poślednia, niskobudżetowa twórczość a nie pełnoprawna sztuka. Być może nawet traktowano ją jako rodzaj oszukańczego wytrycha umożliwiającego obejście gruntownego procesu tworzenia postaci na rzecz przedstawienia samego doświadczenia grozy i tego, co miało być jej źródłem. Krytyka BWP przebiegała zresztą bardzo podobnie jak ta krytyka Lovecrafta.

Wybór "ludzi zbędnych", odklejonych no-life'ów nieosadzonych twardo w realiach epoki, bez życia rodzinnego, towarzyskiego czy zawodowego, do obsadzenia nimi ról protagonistów broni się o tyle, że w przeciwieństwie do całej reszty społeczeństwa i tak przeżywają codziennie lęk wynikły ze swojego wyobcowania, więc mogą być wyczuleni na jakiś katastroficzny wymiar od którego cała reszta jest w naturalny sposób osłonięta osadzeniem w swej bieżączce. Mają nadmiar wolnego czasu i zero zobowiązań, więc spokojnie mogą prowadzić swoje prywatne śledztwa, aby przekonać się, że skończy się tak źle lub jeszcze gorzej, niż się spodziewali zanim postanowili zaspokoić swoją ciekawość.

Dzisiaj bohaterem lovecraftowskim mógłby być samomarginalizujący się incel fantazjujący o szlachciankach, których już nie ma, tak zgnębiony przez zastane obyczaje, że chętnie w ramach eksperymentu przyzywającego jakiegoś Przedwiecznego, żeby przekonać się, czy w jego życiu może pójść coś jeszcze gorzej, czy doprowadzenie do zagłady świata takim jak on dzisiaj jest, to już niewielka różnica a może nawet i ulga.


A co się tyczy stylu pisania, to kiedy wezmę taki "Kolor z przestworzy" (1927) i porównam z opowiadaniami Arthura Conana Doyle'a zawartymi w zbiorze "Trujące pasmo", (1913 - 1929) w którym mamy zbliżone apokaliptyczne klimaty wiktoriańskiego sci-fi, nie widzę specjalnie jakościowego przełomu, ani wte ani we wte. Oni tak wtedy w tym gatunku pisali.

Czy Doyle też był grafomanem?

ocenił(a) film na 6
FatBantha

Z równym powodzeniem mogłabym wywodzić, że „wątek paradny” stanowi dla Ciebie żywe źródło inspiracji, skoro tak obszernie wypowiadasz się w jego ramach.
Przebrnęłam przez Twój wpis, tak jak wcześniej przez „korekcyjne” tyrady Cthulhu. Problem w tym, że fantazjujesz na temat Lovectrafta i Austen, zamiast łączyć podstawowe fakty z ich biografii.

Lovecraft był po prostu nieszczęśliwy. To dziwak, który uciekał w świat groszowych fantazji, na które za jego życia zbyt był mocno ograniczony, dlatego mogły stanowić co najwyżej wypełniacz pulpowych magazynów. Nie potrafił się też odnaleźć w życiu, więc prowadził żywot odludka, daleki od ekscytujących wyczynów bohaterów przebijających się przez tkankę kosmicznych horrorów. Jego pesymizm i zgorzknienie wynikały z serii życiowych porażek, a nie zmierzchu epoki, z którym rzekomo nie potrafił się pogodzić.

Austen przeciwnie, odniosła sukces twórczy jeszcze za życia, z którego czerpała wiele radości (również w związkach romantycznych), a tej właśnie zabrakło w smutnym życiu Lovecrafta.

Popełniasz ten sam błąd, co Cthulhu, usiłując forsować własny punkt widzenia poprzez agresywne próby „ustawiania” rozmówcy, np. tłumacząc mi, co mogę, a czego nie powinnam, jak należy, a jak nie można rozumieć tego czy tamtego itd. To, że twórczość Lovecrafta uznaję za modelowy przykład grafomanii, nie czyni ze mnie potwora.

Uważasz, że to wielka literatura – w porządku. Chcesz wierzyć, że Lovecraft to kapłan opłakujący „złotą epokę” czasów, na które przypadło życie Austen – żaden problem. Twoim zdaniem we wszystkim się mylę i niczego nie pojmuję – ok. Twórczość Lovecrafta nie może wzbudzać mojego zainteresowania, a już na pewno nie powinnam się wypowiadać na jej temat w ramach założonego przez siebie wątku, bo Ty tak chcesz – fajnie, załóż własny („nieparadny”) i opowiedz całą prawdę o Lovecraftcie, tylko nie nudź swoim niezadowoleniem.

Gwiezdne_kartofle

No więc nie, nie uważam, że Lovecraft stanowi przykład wielkiej literatury. Uznaję jednak, że między wielką literaturą a bezwartościową, wtórną grafomanią rozciąga się jeszcze szerokie spektrum pośrednich jakości.

Podałem przykład Doyle'a do porównania, ponieważ uznaję go za solidnego rzemieślnika, który odniósł sukces - właśnie na łamach gazet publikując swoje opowiadania detektywistyczne i zabawiając nimi ludzi. Obok Poe można go uznać za twórcę gatunku powieści detektywistycznej. Czy przygody Sherlocka Holmesa to wielka literatura?

Nie.

Czy grafomania?

Też nie.

To rzemiosło, które wtedy było wystarczająco solidne, aby odnieść z nim sukces a dziś możemy je oceniać lepiej lub gorzej, albo dodając mu wartości z powodów historycznych zasług, albo poniewierać, bo literacko nie robi tego, czego dzisiaj oczekiwalibyśmy od kryminałów.

Skoro Lovecraft był w stanie pisać zbliżone jakościowo rzeczy i nie wybił się ponad ten poziom, pozostaje mi go uznać również za rzemieślnika, tyle, że takiego, który akurat podobnego uznania nie zdobył. Ponieważ żyję sto lat po nich, nie muszę się sugerować sukcesem lub brakiem tegoż u ówcześnie żyjącej publiki i mogę oceniać wkład i oryginalność w danej dziedzinie.


Mało tego!

Nie dosyć, że uznaję, że pomiędzy arcydziełami a grafomanią pozostaje sporo miejsca na lepsze i gorsze rzemiosło, sądzę też, że literatura jest na tyle szeroką dziedziną ludzkiego doświadczenia, iż pozwala na znaczną jego fragmentację.

Podobnie jak sport można dzielić na dyscypliny, tak i literaturę na gatunki. Tak jak absurdem byłoby porównywanie bezpośredniego poziomu umiejętności i warsztatu łyżwiarki figurowej i boksera, podobnie absurdem byłoby porównywać pisarzy powieści obyczajowych z pisarzami horrorów. Jedni i drudzy podejmują wyzwanie, w którym chodzi o osiągnięcie z czytelnikiem zupełnie innego celu. Zrozumiałym jest, że będą do tego stosować inne środki, ale też wykorzystywać swoje predyspozycje w tym również doświadczenia życiowe. I to jest tak naprawdę mój zarzut wobec Twojej oceny. To, że łyżwiarka figurowa ma słaby lewy sierpowy, nie dyskwalifikuje jej jako sportsmenki.

Właśnie dlatego, że ludzie są pesymistami lub optymistami, mają smutne lub radosne życia, mogą wykorzystywać własne skłonności, mocne strony lub ułomności właśnie po to, by przekuwać je w danych gatunkach na coś literacko przydatnego.

Austen mogła mieć szczęśliwe życie i być może to właśnie ją zdyskwalifkowało w roli dostarczycielki opowiadań z dreszczykiem, a był do tego potrzebny aspołeczny smutas i dziwak Lovecraft. Nie jest nijak zasłużona dla horroru, podobnie jak Lucy Maud Montgomery czy A.A. Milne, którzy "startowali w innej dyscyplinie".

Po coś innego sięga się do Sofoklesa, a po coś innego do Sołżenicyna.

"Problem w tym, że fantazjujesz na temat Lovectrafta i Austen, zamiast łączyć podstawowe fakty z ich biografii. "

Podstawowym faktem z ich biografii jest to, kiedy żyli. Aksjologię jaką wyznawali można wyinterpretować z tego, co pisali. A potwierdzenia szukać w poważniejszych opracowaniach. A to, czy kogoś przewalcowały realia epoki, czy indywidualne, szczegółowe doświadczenia - a może jedno i drugie w jakichś proporcjach, to już kwestia domysłów.

"Chcesz wierzyć, że Lovecraft to kapłan opłakujący „złotą epokę” czasów, na które przypadło życie Austen – żaden problem"

Żaden, tym bardziej, że w historii jest mnóstwo przykładów straconych pokoleń, ludzi z przełomów epok, którzy nigdzie do końca nie pasowali, jakichś Kolumbów i innych przegrywów-dekadentów rozczarowanych z tego, że coś się skończyło albo zaczęło, ale akurat nie to, na co liczyli, więc wybierają emigrację wewnętrzną i smucą.

Lovecraft ze swoimi frustracjami i autoizolacją pasuje do tego grona a pewne elementy stale powtarzającego się pasywno-agresywnego Schadenfreude w tych jego apokalipsach skłaniają mnie do uznania, że między innymi to leży u podstaw. Gdyby żył w kwiecie swojej epoki kulturowej, można byłoby to zupełnie wykluczyć, zrzucając odpowiedzialność na jego cechy osobnicze, bo nie miałby tego usprawiedliwienia.

Ale ma, bo żył wtedy, kiedy żył, na styku kulturowych płyt tektonicznych zmieniających się czasów i to go pewnie jakoś popaprało.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones