Niezwykle ujęła mnie subtelność i delikatność, z jaką Sautet potraktował to kruche uczucie, umarłe, nim zdążyło się naprawdę narodzić. I nie było to niczyją winą - któreś z nich po prostu zjawiło się na tym świecie zbyt późno, któreś zbyt wcześnie... A może tak właśnie, jak się stało, stało się dobrze? Kto wie? Być może ta miłość, spełniona w jednym bolesnym uścisku, w jednym spojrzeniu, miała każdemu z nich coś ważnego uświadomić?
To piękne, że ten dojrzały mężczyzna, mimo targających nim namiętności, potrafił uszanować młodość Nelly, jej prawo wyboru. Zdawał sobie sprawę ze swej przegranej pozycji i pogodził się z nią mimo cierpień, jakich mu przysparzała, nie decydując się na żaden fałszywy ruch. Wiem, że Nelly to doceniła, zrozumiała, zbyt późno, niestety. A może... w samą porę? Skoro nie miała szansy ta miłość, a ta historia - prawdziwie szczęśliwego rozwiązania...
Pięknie to napisałaś. W samo sedno... dokładnie tak odebrałam ten film. Brakuje mi tak pięknych filmów o przemijaniu, młodości w zderzeniu ze "starością". Tak subtelnych, wciągających i pozostawiających nas w zamyśleniu. Michel Serrault - brawa. Bardzo przekonywająco zagrał tę postac.