Od reżysera tej klasy wymagam znacznie więcej, niż posługiwanie się kliszą zombie, aby łopatologicznie wyjaśnić mi, że świat chyli się ku upadkowi. Gdyby nie aktorzy i niektóre dialogi,byłby to typowy film klasy B. Jestem za ironią i satyrą, za zwracaniem uwagi na zmiany klimatyczne, konsumpcjonizm i za wyśmiewaniem faceta o pomarańczowych włosach. Ale niechże będzie to bardziej finezyjne. Nie wszyscy widzowie to chodzące "żywe trupy" wpatrzone bezmyślnie w ekran smartfona i lajkujące przejawy głupoty ludzkiej.
Bardziej niż zwróceniem uwagi na wszystkie te rzeczy, o których wspomniałaś, wydaje mi się, że film miał być kontemplacją nad ludzkim stosunkiem do apokalipsy, którą sami sobie zwalamy na głowę - w tym tkwi jego największa siła.
Czyli mamy to gdzieś. Zombie wchodzą nam na posesję a my szukamy psa. Staliśmy się beznamiętnymi obserwatorami naszej własnej zagłady. To ujęcie tematu apokalipsy zombie jest u Jarmuscha unikatowe.
Zgadzam się. Do tego postać, która jako jedyna przejmuje się tym, co się dzieje, pokazuje jakieś emocje, jest najbardziej irytującą postacią w filmie.
Chociaż też dostrzegłam łopatologiczność, o której mówi autor posta (zwłaszcza w finale), tak muszę zgodzić się z komentarzem @PattyDiphusa.
Podejście do tematu było bardzo dobre, ale filmowi zabrakło subtelności w przedstawieniu problemu.
Film jest dokładnie taki, jak wszystko to, co krytykuje. Może o to chodziło Jarmuschowi, lub po prostu naszła go chęć na nakręcenie czegoś w stylu Tarantino ;)
Słabe to jak cholera. Spodziewałem się, że to będzie coś w stylu Wysyp Żywych Trupów i strasznie się zawiodłem. Przez pół godziny filmu dosłownie nic się nie dzieje. Zresztą przez cały film prawie nic się nie dzieje. Niby jest morał, że jesteśmy jak te zombie co są wiecznie nienażarte. Ciągle konsumujemy i ciągle nam mało wygód. Gościu w lesie dobrze podsumował, że żyjemy na chorym świecie bo sami go takim kreujemy i jeśli tak dalej będzie to skończy się to źle. Szkoda tylko, że poza morałem to w tym filmie jest wielkie nic.
Mam wrażenie, że ekipa miała w czasie kręcenia o wiele więcej frajdy niż publiczność przed ekranem. Ten film jest pełen żarcików dla wtajemniczonych (dzbanki kawy, oficer Peterson, Star Wars etc.), ale dla osób które nie znają Jarmuscha nie ma absolutnie nic smacznego. Poza tym aktorstwo jest absolutnie drewniane. Aktorzy naśladują sami siebie z innych ról u Jarmuscha, ale robią to absolutnie bez przekonania.
Nie bardzo rozumiem po co on zrobił ten film. Z takimi aktorami i tematem spodziewałem się totalnego odjazdu, a wyszło jakby Jim celowo zrobił straszne g***o.
Zakladam, ze oni wlasnie mieli grac tak okropnie, drewnianie, wrecz dukac jak manekiny jakies slowa. Zameczyc, zanudzic widza na smierc, pokazujac jak wiele zalezy od zywego, dobrego zagrania czegos... Chociaz my chyba o tym wiemy... Czy to tez zabawa, przytyk do przemyslu filmowego, seriali, Holly? Jarmusha nigdy nie lubilam, czlowiek dla dziwadel i hipsterow, ok, pewnie sie nie znam, ale podskornie wiem, ze jak cos jego to nie dla mnie i nie do ogladania, chociaz pewnie jakies zabawy forma sa...
Co do frajdy aktorow... W scenie pod knajpka, Murrey prawie nie wytrzymal i nie rozesmial sie, wyglaszajac te dialogi typu po raz 3 te same zdania o dzikich zwierzetach... i o zombi.
Stało się po prostu to, że Jarmusch nakręcił film dla samego siebie, nie dla widzów. Największy grzech twórcy.